Lot minal spokojnie. Wprawdzie nasz malezyjski Airbus nie wzbudzal zaufania ale dolecial. Co ciekawe bylo mi nawet wygodnie, a i posilki byly satysfakcjonujace (nasi lemak itp.).
Pierwsza mysl po wyjsciu z samolotu (bylo ok.21 miejscowego czasu): tu jest jak w palmiarni - tej poznanskiej. Klimat poczatkowo wydawal sie ciezki, teraz zas calkiem przyjemny. Historie o oddychaniu jak przez recznik zwilzony goraca woda mozna miedzy bajki wlozyc.
Nastepnie zaskoczyla nowoczesna technologia: termokamery na lotnisku, szerokie drogi na estakadach i wysokie na dziesiatki pieter bloki mieszkalne. Pozniej dojechalismy do dzielnicy Chinskiej...
Hostel okazal sie czysty ale w stylu poludniowo-wschodnio azjatyckim: czyli skromnie i dziwnie: okna na korytarz itp. prawie jak w filmie Plaza. Ale miejsce noclegowe nie jest tu szczegolnie istotne, bo spedza sie w nim raczej malo czasu. Najwazniejsze sa jadlodajnie: budki, stoiska, centra ze stoiskami, restauracje... Ciagna sie one przez cala dlugosc ulic. Jest zatem w czym wybierac. Dziwnie wyglada moj noz w plecaku, ktory mial sluzyc do przyzadzania kanapek. Wszystkie posilki je sie bowiem na ulicy. Kazdy z kuchni innego rodzaju i co wazne za naprawde niewielkie pieniadze.
W przerwach miedzy posilkami, i napojami z wyciskanych owocow, zostaje jednak troche czasu na zwiedzanie. Udalo nam sie juz odwiedzic Bird Park, w ktorym na ogromnym obszarze umioeszczono pod siatka rozpieta na wysokich slupach setki ptakow. Nie wszystkie jednak mozna w pelni podziwiac, bo czesc z nich wsadzono jeszcze do niewielkich klatek, jak w poznanskim zoo.
Poza tym pod Kuala Lumpur (KL) jest jeszcze hinduska jaskinia Batu. Po wdrapaniu sie po ok.270 stopniach obleganych licznie przez spasione malpy mozna tam podziwiac kilka hinduskich swiatn ulokowanych w przestronnej, wysokiej na kilkadziesiat metrow i dosc dlugiej jaskini.
Mniej interesujace jest nowoczesne centrum - KLCC. To tam stoja znane wieze Petronas, a pod nimi rozciaga sie ogromne centrum handlowe. Wieze sa mile dla oka, szczegolnie w kontekscie wiezowcow stojacych do okola. Dluzsze przebywanie w centrum handlowym grozi jednak mentalnym powrotem do normalnego swiata.
KL zamieszkane jest przez przybyszow ze wszystkich okolicznych panstw. Posrod dzielnic zdominowanych wlasnie przez nich dosc niechlubnie wybija sie Kampung Baru - dzielnica malezyjska. Wzdluz jej glownej ulicy rozciaga sie oczywiscie szereg restauracyjek. Zejscie w bok grozi jednak ujrzeniem jej prawdziwego oblicza. To co wedlug przewodnika mialo byc ,,malajska wioska w centrum miasta" okazuje sie slumsami nie lepszymi niz te albanskie, utworzone przez uchodzcow z Kosowa. W oddali, w pelni ironicznie, pna sie w niebo oczywiscie wize Petronas i inne wysokosciowce KLCC.
Najbardziej przypadla nam do gustu dzielnica chinska. Ta w ktorej mieszkamy. Mimo, iz tloczna, ciasna i glosna je sie tu najlepiej. Mozna tez posiedziec przy piwku obserwujac jak poznym wieczorem straganiaze w blyskawicznym tempie laduja swe kramy na przerozne wozki i pchajac je skuterami odprowadzja w sobie tylko znane miejsca. Przy okazji napomkne jeszcze o piwku. W Malezj, kraju w wiekszosci muzulmanskim, akcyza na alk jest bardzo wysoka. Dlatego tez gdy zamawia sie 2 duze (0.66l.) Tigery, to serwuja je w wiaderkach wypelnionych lodem.
Pozdo!